niedziela, grudnia 31, 2006

sylwester

piękny dzień za oknem, śnieg już prawie stopniał, ptaszki zaczynają... aa tam.


czym się różni sylwester od jakiegoś normalnego piątku? jedyna różnica, to taka, że zdecydowana większość ludzi imprezuje jednocześnie. na rynku jakaś impreza większa. coś jeszcze?
upić się mogę w każdy inny dzień. potańczyć również.
sylwester został chyba zrobiony dla ludzi pracujących. ot tak, żeby mieli kolejny, a czasami jedyny pretekst do nocnego spotkania.


tak więc dzisiaj sylwester.
fajnie.
jutro nowy rok.
alleluja.


dalej mam problemy z netem w krk

piątek, grudnia 29, 2006

awaria.

chciałbym codziennie pisać nowe notki, natomiast internet w krk mi na to nei pozwala. nie wiem do końca, co się dzieje, natomiast próbuję to rozwiązać.


póki co.. właśnie się wybieram na popijawkę:)

pozdrawiam:)

środa, grudnia 27, 2006

taka wewnętrzna siła

poniższy tekst musiałem przeredagować troszkę, jako że był to komentarz do kilku mysli przyjaciółki.

marzenia... wraz z nadzieją i jeszcze kilkoma rzeczami są jednymi z niewielu pierwiastków, których nikt nas nie ma prawa pozbawić. własnym życiem tętnią w każdym z nas. powinny być motorem napędowym dla duszy i ciała.. dla codziennego życia.
marzenia są czymś "ponad". to jest trochę podobnie, jak z tą radością doskonałą. trzeba sobie zdać sprawę z tego, że marzeń nie można do końca precyzować, bo najprawdopodobniej się na nich zawiedzie, co nie znaczy, że nie można marzyć o czymś konkretnym, materialnym. zazwyczaj zbytnio precyzujemy w głowie te duchowe marzenia... i wtedy dotyka nas ból. i to tylko dlatego, że chcemy tego nagle, już, zaraz i w każdej chwili. i konkretnie. nie tylko miłośći i radości, ale miłości do kogoś konkretnego, radości z konkretnego powodu. sam nie wiem do czego to wszystko dąży, ale przyjmuję te reguły życia. chciałbym by z miłością, nadzieją, radością i właśnie marzeniami było inaczej. łatwiej. tylko wiem że nic nie zrobię. nie zmienię mechanizmów życia. ostatnio, jak je troszkę dokładniej poznałem, zacząłem się z nimi tylko godzić.
takie właśnie jest życie. trzeba cieszyć się z wszelakich sukcesów, a przede wszystkim pokornie przyjmować to, co nam nie los... lecz my sami i nasze życie przyniosą. a to my właśnie często jesteśmy najbardziej nieprzewidywalnym ogniwem tej całej układanki. a raczej klocków lego. bo na podstawie tych części, które w pewien sposób dostaniemy, sami budujemy siebie. w końcu mamy wolną wolę w pewnym zakresie.

...i mamy też marzenia. do nich dążymy. zgodnie z sumieniem. nikt ich nie odbierze.

poniedziałek, grudnia 25, 2006

wigilia-after-party

chętnie bym napisał coś niezwiązanego z tymi dniami, natomiast jakoś nie przechodzi to wszystko przez moje palce. źle bym się czuł z tym, że wspominam o jakichś rzeczach, które nie są związane z tym czasem radości.


podzielę się z wami kilkoma, trochę suchymi, spostrzeżeniami.
porządki. fajnie sprząta się pokój, który jest mało używany.
impreza. cztery spotkania wigilijne w jednym roku to za dużo. na szczęście ta właściwa wigilia była jedna.
życzenia. zawsze znajdzie się kilka unikalnych, które się nie powtórzyły, które się już nigdy nie powtórzą. i na takie, oprócz tej reszty zwykłych, choć ciepłych i szczerych, najbardziej czekałem.
pasterka. proboszcz z totalnie przepitym głosem. organista śpiewał, jakby był dalej zalany. mama mówi, że on ma tak zawsze. wniosek? jest alkoholikiem. nawet śmiesznie było.


a teraz czas na wigilia-after-party, czyli święta właściwe.
radość i spokojne lenistwo? ze świadomością roboty, jaka mnie czeka w ciągu najbliższych dni? jak najbardziej i zdecydowanie tak :D , czego i wam z całego, przepełnionego ciepłem i miłością, serca życzę!

środa, grudnia 20, 2006

świąteczny nastrój?

tak, tak... wesołych i bezpiecznych, a przede wszystkim takich... właśnie... jakich?


brakuje mi tego wewnętrznego świątecznego nastroju z dzieciństwa, tego oczekiwania, tej atmosfery niepowtarzalnej. teraz wszystko przykrywa komercja. miesiąc wcześniej pojawiają się wszędobylskie choinki i jakoś zanim wigilijna kolacja nastanie, to już jestem przejedzony tym wszystkim, tą całą otoczką. oczywiście - nie, żebym nie lubił świąt, tylko chciałbym, by było jak kiedyś - wyjątkowo. swoją drogą, teraz nie mam czasu na wcześniejsze przejmowanie się świętami i obawiam się, że kiedyś one spowszednieją, że staną się czymś, co się rok w rok powtarza, bo trzeba, bo tradycja, bo to normalne i tak ma być. jeśli się staną pewnym schematem, to nie będzie się ich pragnęło z całego serca. a ja chcę głębokiego przeżycia, samych radosnych i pozytywnych myśli. czy to kolejny objaw mojej małej antypatii do świata takiego, jaki jest naprawdę? czy może zbytnia sympatia do świata, który objawiał się przed oczami beztroskiego dziesięciolatka, chłopca nieświadomego prawdziwego życia?
jedno wam powiedzieć mogę spokojnie. dla mnie te święta będą miały jedyną w swoim rodzaju atmosferę, jak nigdy wcześniej.


b
y te święta bożego narodzenia były dla was początkiem niezliczonych radosnych myśli, dobrych czynów, a to ciepło, które pojawi się w waszych sercach... by trwało cały rok...


niedziela, grudnia 17, 2006

radość doskonała

wiele słów dzisiaj padło. wiele słów usłyszałem, a zdecydowana większość do mnie dotarła. tylko nie umiem powtórzyć ani jednego zdania. szkoda, bo bym bardzo chciał...


chciałbym być szczęśliwy. natomiast tylko czasami mogę sobie powiedzieć zupełnie szczerze, że chciałbym być po prostu szczęśliwy, a nie szczęśliwy pod warunkiem lub w jakiś sposób. i chyba stosunkowo niewiele osób może sobie coś takiego powiedzieć z zupełnie czystym sumieniem. bo nam, ludziom zawsze na czymś zależy. oczywiście generalizuję, ale my zawsze... no dobra... w zdecydowanej większości przypadków pragniemy radości związanej z czymś. jest to całkowicie naturalne.

a ja chciałbym umieć być szczęśliwym prawdziwie, być doskonale radosnym. coś w stylu św. franciszka z asyżu. i zdaję, sobie sprawę, iż nie osiągnę czegoś takiego. mam za dużo marzeń, których nie mam się najmniejszej ochoty pozbywać. jednak niektóryh pragnień szczerze chciałbym się wyzbyć. tak dla wygody. i jeszcze nie tak dawno temu myślałem, że się udało. niestety to wszystko nie jest takie proste... jeśli coś jest priorytetem przez długi okres czasu, to nie jest łatwo... niestety...


co gorsza, moje wewnętrzne "ja" wcale nie myśli tak, jak mój umysł. i chyba wcale nie myśli. bo i nie od tego jest. czy to dobrze, czy źle? nie mam ani siły, ani ochoty, a już przede wszystkim czasu, by się nad tym zastanawiać.

amores perros...

to jedyne, co mi się kojarzy w tej chwili. może i to nie jest prawda. ostatkami sił chcę w to wierzyć. tyle myśli... i tylko te dwa, jakże idiotyczne przecież, słowa się z nich wyłaniają...


i pustka...
złość...
brak...
tęsknota?
...


a mimo wszystko
amor sin límite...

czy tylko ja tu widzę niezgodność!?!?


po jaką cholerę ja tam jechałem?
żeby się teraz męczyć kolejne miesiące?

piątek, grudnia 15, 2006

"life is pain. get used to it."

:D
taki uśmiech szeroki na początek, bo wreszcie sobie przypomniałem, z jakiego filmu pochodzi ten cytat. a on często się na mój język nawijał... i nigdy nie mogłem tego wymyslić... myslałem, że to może arnie. a tu... co za niespodzianka... the long kiss goodnight.


to było tytułem wprowadzenia. ogólnie, to się chyba zgadzam z tym cytatem. nie uważam, żeby takie słowa należało mówić ośmioletniej dziewczynki, tak jak to zrobiła bohaterka w filmie, natomiast warto sobie czasem to uświadomić. życie nie jest proste. tylko w momencie, gdy to dobrze wiemy i jesteśmy o tym w pełni przekonani, spodziewamy się, iż zawsze może stać się coś, co nie pójdzie po naszej myśli. jeśli pójdzie, to można się cieszyć jeszcze bardziej niż zwykle. w momencie, gdy los nam spłata figla :), będzie to bardziej normalne. nie dość, że takie podejście jest bardziej rzeczywiste, to jeszcze znacznie wygodniejsze. tak więc:

life is pain. get used to it.

czwartek, grudnia 14, 2006

za honor?

dobra, dobra.. wiem, że wielu czytelników nie mam i z tego powodu może to wyglądać jakbym pisał sam do siebie, natomiast chyba potrzebuję czagoś właśnie takiego...


niektóre posunięcia wymagają poświęcenia. ułatwianie decyzji innym osobom nie jest, ostatnimi czasy, moją domeną, a teraz, gdy znam siebie bardziej niż kiedykolwiek i wiem, że nieświadomość jest czasami błogosławieństwem, dochodzę do wniosku, iż może czas złożyć ofiarę. by nie ranić innych. by ułatwić komuś życie. ...a ja? ja sobie jakoś poradzę. w momentach, w których nie podchodzę do życia egoistycznie, wydaje mi się, że właśnie to by się przydało najbardziej. a może po prostu boję się ryzyka?

środa, grudnia 13, 2006

początki bywają trudne...

za jakiś czas może coś z tym blogiem zrobię.. jakiś styl mu może nadam. tylko się w html'u poduczę...

no dobra.. ale bloga zaczynam pisać/robić/cokolwiek i odwrotu nie ma. przestój może jedynie być.

póki co, będzie to wyglądało tak jak wygląda. niedługo walnę tu może notkę jakąś taką.. z prawdziwego zdarzenia:)