czwartek, października 28, 2010

wolfram alfa - nie wprost

moment, w którym bohater dnia zamienia się w niemniej ładny taniec diabła, by potem przejść przez wykrwawianie i po przerwie dojść do wniosku, że nic innego się nie liczy.


czasami bierzemy do ręki kalkulator, gdy jedynymi danymi, jakie posiadamy, są te, których nie da się przyporządkować do układu si. wtedy należy bezwiednie oceniać ilość pieprzu i proszku do pieczenia metodą "na oko". a sama chęć wzięcia czysto addytywnego narzędzia do niepoliczalnych rzeczy świadczy o tym, że wydaje się, że własny organ zawodzi. ale jeśli rzeczywiście poddajemy w wątpliwość sygnały z własnego ciała i duszy, to czemu mamy ufać? narzędziom trzecim, którymi sterujemy tak, by otrzymać konkretny wynik? przecież... gdy gotujesz zupę - w fazie doprawiania próbujesz, czy aby nie jest za słona. i czy zdarzyło się, byś wsypał wymierzoną - tak, jak zawsze - ilość przypraw, a po drobnej degustacji czując tony soli w trzewiach, praktycznie nią rzygając doszedł do wniosku, że prawdopodobnie kubki smakowe się rozregulowały, bo wsypałeś tyle, co zawsze? czy zdarzyło się tak, że potem ją podałeś do stołu najbliższym?


teraz w uszach solówka - chwila na pomyślunek. jeśli nawet nie jesteś pewny, to pytasz o zdanie osobę, której ufasz. rozmowa... i nic więcej się nie liczy.

koniczynka - vol. x

have a little kiss, have a little talk with miss


chciałbym się z Tobą położyć... tu i teraz... i popatrzeć w gwiazdy... albo zamknąć oczy i je sobie wyobrazić... nic nie słyszeć i nic nie mówić... leżeć z uśmiechem na ustach... i patrzyć się, jak masz zamknięte oczy... i dostrzegać myśli przekazywane mimicznie. w zamian położę się z moją koniczynką o najlepszej możliwej liczbie listków, których nie ma czterech i posłucham jej wnikliwie, bo bardzo dawno tego nie robiłem. a przecież za każdym razem przyprawia mnie ona o dreszcze bardziej i mocniej niż każda inna. po niespełna sześciu minutach.. i kolejnych sześciu... i dalej się nią napawam tym razem głównie zwracając uwagę na partie najbardziej bębnami po bębnach bijące. to one ukrywały się przede mną przez jedenaście ostatnich lat, a teraz otwierają przede mną swą harmonię kolorów. kiedyś sam je namaluję.


bo marzenia idą... i dojdą "kiedyś", by następne mogły zaistnieć.

wtorek, października 26, 2010

obserwatorzy

high fever rushed herself to the emergency room?


przed chwilą odkryłem, że mam obserwatorów tego potoku, który ujawnia się niecnymi chwilami w tej śródmiejskiej dżungli tych latarni i krzewów tych zielonych i tych szarych. w sumie to mi się miło zrobiło, że ktoś chce stale dumać nie tyle, co autor miał na myśli, a raczej jaki sens w pozornej mieszaninie niepozornych kabelków zdarzeń posiada w swym braku istoty mój mózg. może Wam przykro, że taki freeq się zrodził, a może właśnie uważacie mnie za normalnego, który potrafi przekazać swoje zwoje wyobrażeń.. ale na swój, sobie znany sposób. jak wspomniałem - miło mi tak, czy owak i wolę myśleć, że Wam się podobają nieprzemyślane. a o tym, co miało być dzisiaj zanim się o Waszym istnieniu dowiedziałem, nie wiem, czy napiszę. nie wiem, bo nie pamiętam, co to miało być. tylko temat główny, który minuta po minucie się powtarza w różnych wariacjach. wielokropek. :)


spider's gotta die.. so trees can grow!

niedziela, października 24, 2010

i'm not a fighter, i'm a fightee

...dziesięć kroków długa, z piasku była cała.


trochę pusto mi w środku... a na zewnątrz też. teoretycznie ciągły brak czasu hardo powinien stać w opozycji do tego typu anihilitycznie opanowujących odczuć, a jakby głębiej sięgnąć w te ciemniejsze zakątki pokrętnej logiki, to sprzecznie można dojść do sycących konkluzji, jakoby właśnie on nienaturalnie sprawiał, że serce mocniej czuje brak tego, czego pragnie choć odrobinę. i nie mówię bynajmnniej o czekoladzie, a bardziej o przyprawach: pieprzu, soli... nie marząc o wymyślnych dalekich bliskowschodnich, których nazwy ledwo przemknęły poprzez jamę bębenkową. czyli w spadku jest wyspa, drzewo zdechło, a zamek i tak się rozpadnie. posadzę kolejne, gdy będę gotów, a zamek jest tam, gdzie ja. i nie jest to forteca.


cause i chose the waters that i'm in.

poniedziałek, października 18, 2010

potrzeba prędkości: świat

nie okłamuj kogoś, komu ufasz... i nie ufaj komuś, kto Cię okłamuje...


bo jak to jest? jak się klaruje, to euforia zasłania zdolność percepcji niektórych bodźców i wtedy wydaje się, że wszystko będzie w porządku... tak? a po cooldown'ie okazuje się, że opony były przebite i biało-czarni i tak dogonią. a wtedy trzeba pracować na xp od nowa. to się nazywa w pewnym języku pana. pana życia i śmierci - można by rzec nawiązując do pewnego obrazu. i jak to jest... że jednym obrazem obecnie niewspółmiernie częściej nazywa się zestawienie ich w ilości graniczącej nawet z jedną piątą miliona... jak to jest, że jeden wspaniały może opowiedzieć całą historię patrząc się na Ciebie w bezruchu i bezszelestnie sprawić, że zachcesz wiedzieć więcej, a Twój umysł zapragnie pochłonąć każdy cal - a nawet centymetr - dzieła, po czym odtworzyć go w trójwymiarze i równie bezszelestnie wypluć na zewnątrz, urzeczywistniając w ten sposób złożoność filmu, jaki powstał względem wariacji na temat choćby marnego ułamka metra kwadratowego wspomnianego starocia.


jak to jest... "??"

piątek, października 15, 2010

10 feet off the ground

and 6 feet under.


robić coś i nic nie robić jednocześnie. jedyna słuszna opcja wykluczająca się w swej istocie. a jeszcze pozostaje kwestia innej... której nie znam... a chcę znać. a jak poznam, to co?


finlandia? australia?

poker

jedna, druga, trzecia, czwarta
każda karta już podarta
po rozdaniu, nie sprawdzone
wszystko w ciemno postawione
i nie sprawdzisz w dniu jutrzejszym
algorytmem najsprytniejszym
co się działo w grze przypadku
uświadczając niedostatku
wiedzy, chwały i miłości
będąc w stanie nieważkości.

accidentally in love

zegar tyka, czas się kończy
brak reakcji nas rozłączy

kiedy umrę - będziesz smutny
człeku dla mnie tak okrutny
bliskość moja Ciebie boli
a w mych oczach wiele soli
już myślałem, że nie czuję
lecz jak zawsze wszystko psuję

czas się kończy, zegar tyka
co sekundę bardziej znikam

eyes wide open

bo love is a symphony. pokroju o fortuny.


no i tak. nie może, czy nie chce. gdyby chciała, to by coś zaproponowała. chociaż, jak ją znam, to właśnie nie. ale ja już skończyłem. teraz jestem smutny.


ktoś idzie na piwo? potrzebuję tego.