wtorek, czerwca 28, 2011

pound the potato

dwie pary dni temu...


w gabinecie kosmetycznym myśli odpływają. padający deszcz nabiera uśmiechu i wiadomo, że słońce świeci, choć go nie widać. w końcu dalej jest jasno, a ciepło.. po prostu się czuje. rzadko zdarza się, by łza szczęścia dała znać, że w każdej chwili może opuścić sidła. rzadko zdarza się, by rzeczywiście zdecydowała się na taki ruch. wszystko jest takie delikatne, bez ostrych krawędzi, choć również bez gąbki na rogach.


ona nie jest metafizyczna w pojęciu klasycznym, lecz rozumianym przeze mnie, bo tymbark mi coś wczoraj napisał.

intencje świadome i nie

jeśli liczą się czyny, a nie słowa, to dlaczego pióro jest mocniejsze niż miecz?


o rozróżnianiu stanów pisałem już niejednokrotnie. i może rzeczywiście nie da się prześledzić wstecz całości prowadzących do danych sytuacji motywów działań, ale może nie trzeba? może po prostu należy podziękować "sile", w którą się wierzy i cieszyć się chwilą? hmm.. może. tak, czy owak będę sobie dopowiadał historię będąc prawie przekonanym o poprawności rozszyfrowania odpowiedzi na pytanie "jak do tego doprowadziliśmy?". bo to nie była tylko moja zasługa:) a.. coś w niej jest. tak piszę.. słuchając sobie łagodnych klawiszy pana Pasterza, które jednoznacznie się z nią kojarzą. pozytywnie. i coraz lepiej ją pamiętam. nie wiedziałem, że takie dziewczyny istnieją. dalej nie wiem, czy w liczbie mnogiej, ale jakoś nie jest mi ta informacja potrzebna. pióro jest mocniejsze, niż miecz, ale - paradoksalnie - na odwrót też, bo gdy nas coś rani, to cała reszta ma o niebo, a właściwie piekło, mniejsze znaczenie. czy jest to czyjeś słowo, czy działanie, czy brak reakcji, zawsze najbardziej liczy się to, na co zwracamy, bądź chcemy zwrócić uwagę. a przysłowia wymyśla się tak, by pasowały. i mądrze brzmiały. najlepiej się je pamięta z odległości kilku, kilkunastu centymetrów. a jak zamknę oczy to właśnie w takiej odległości jest ona. więc często zamykam oczy... ;)


learning to walk again.