poniedziałek, listopada 15, 2010

ciążenie

zdawać sobie sprawę z zachodzących zmian to błogosławieństwo. nie zdawać - w pewien sposób też. tylko które bardziej święte?


tydzień temu o wschodzie słońca jechałem sto pięćdziesiąt kilometrów bezpośrednio na nie, a wracałem goniąc je zachodzące. kocham słońce. ale nie w pełni.. kocham je z cieniami. tak, by było widoczne. przyglądając się jemu, pędząc blisko sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, można dostrzec to wszystko, co jest obok lecz dalej od siebie. bliżej słońca. widać, jak wolno się porusza. niby wcale, ale jednak wystarczy zamknąć oczy na kilka minut, by po tym czasie ujrzeć zupełnie nowy świat. bliskość zmienia się niesamowicie szybko, a reszta... reszta jest piękna i to właśnie te nieważne rzeczy są bardzo ważne. rozmowa o tym, że świeci słońce. o tym, że tak leżąc na łące chmury fajnie zapylają po oświetlonym księżycem sklepieniu. i o tym, że wcale nieważny jest ten śnieg, który ochładza nasze kręgosłupy. zaraz wstaniemy i sobie wymyślimy, żeby pogonić się wzdłuż wisły. spróbujemy znaleźć drogę krótszą, trudniejszą, nie do przejścia, by zrobić z niej kolejną zabawę. chwilowe zauroczenie jest takie czyste bez błota ważności powagi każdej sytuacji. nie dotyka się ziemi i leci.. a niektórzy kończą w sposób identyczny, jak ikar. nauka jest zgubna, gdy nie zdaje się sprawy z przyswajanych wartości. nieważnych rzeczy jest nieskończenie wiele i jakiej wagi każdej z nich by nie przyporządkować, łącznie staną się o niebo ważniejsze od tych ważnych, o których raz na jakiś czas porozmawiać należy.


nie potrafię usunąć z moich czterech metrów kwadratowych czegoś, co nie tak dawno sprawiało mi ból. zapomniałem o tym, że tam jest. wśród tego całego biurkowego niepoukładania. jakoś tak pasuje i współgra. ale to nieważne...