środa, listopada 24, 2010

transformers 5

a co, jeśli faceci mają swój cykl? podobny do kobiecego.. i właśnie wg tych bicykli dobierają się ludzie w pary?


zaczynam odkrywać siebie. nie na nowo i nie na staro. ale dochodzę do wniosku, że środowisko kształtuje do pewnego czasu, a potem po prostu czegoś zaczyna brakować. lubię filmy które mają pomyślunek. inne.. może dramaty. lubię dobre filmy, które opowiadają o ciężkich do pomyślenia historiach gaijinów i outkastów, a nie podcastów. może lepiej mi się utożsamiać z takimi bohaterami. nie "może", a "na pewno", bo to jest złota reguła scenopisarstwa, by z bohaterem dało się lub chciało się utożsamiać. a nawet, jak w głębi nie chciałoby się w takich sytuacjach znaleźć, to i tak wszystko się dobrze skończy, a źli ludzie zostaną ukarani.. więc w życiu może tez tak w końcu będzie. tylko życie leci wolniej niż film. bo trzeba przeżyc każdą sekundę. a co jeśli podejdzie się do tego, że nie trzeba, a właśnie można. i każda sekunda stwarza możliwość, która się powtórzy. tylko dlaczego nie zacząć wcześniej zbierać tych sekund. lenistwo nie jest opcją, bo przejawia się w momencie, gdy na coś nie mamy ochoty, a chodzi o robienie rzeczy ciekawych i tych, które są marzeniami oplatane.


nie kumam. nie ogarniam.

sudoku

czyli z cyklu: życie jest jak [wstaw wyraz który cośtam i wymyśl dlaczego]


rozwiązujesz rozwiązujesz, i rozwiążesz albo nie. wszystkie są rozwiązywalne, ale nie dla wszystkich.. różne poziomy, różne trudności i nawet inne wielkości. niektóre można na kilka sposobów majchnąc, na innych zatrzymasz się do końca życia, co nie ma sensu, bo właśnie do niego porównuję, a nie da się nie skończyć czegoś, co skończyć się musi, chyba ze rozmawiamy o kolejnych poziomach życia w życiu, ale.. ok.. dalej. czasami gorączkowo czekamy na hinta, a czasami dostaniemy go nawet nie chcąc.
a teraz coś z własnego - znowu - życia. styl rozwikływań takich zagadek zmienia się. nie sam, a z pomocą synaps ewoluuje od wpisywania metodą prób i błędów, poprzez ograniczanie takich zachowań i potem pomoc (cyferek) na boku, aż do tworzenia w głowie energetycznych macierzy wielowymiarowych, które ekstrahują się same unikając ognia krzyżowego przeciwstawnych warunków. prawda jest taka, ze jak już się zacznie, to zawsze znajdzie się kolejną krzyżówkę, albo ktoś takową podsunie.


za szybko myślę.. muszę się nauczyć jeszcze szybciej pisać, choć w tej chwili całkiem całkiem zapierdalam po tej klawiaturze.. a trzeba wiedzieć ze jest po 1.

wtorek, listopada 23, 2010

jedyny na świecie

własny, spersonalizowany t-shirt:)


jeśli błędy są po to, by się uczyć, to czy rzeczywiście są błędami? jeśli chłopak zerwie z dziewczyną, a potem poczuje, że to był błąd, to przecież nie poczułby tego, co czuje, nie zrywając z nią, a więc nie mogło być to błędem ani w jego, ani w jej odczuciu jeśli chodzi o długofalowość uczuć. tak? bo jeśli byłoby to błędem, to do błędnych wniosków by doszedł po popełnieniu go, więc błędem byłoby myślenie, że nie był to błąd. chyba wymyśliłem paradoks "o dobroci uczuć ludzkich, które nie są nigdy błędne". można je tylko podzielić na raniące i nieraniące. i to każde uczucie może być takie, jak ktoś je odczuje.. o w mordę...


u can't dodge the challenger! :*

niedziela, listopada 21, 2010

smut-ass

niektóre pozytywne stwierdzenia mogą być smutne w szczególnych sytuacjach..


"- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy?
- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika."
biorąc pod rozwagę ciągłe najaranie Krzysia, z jednej strony nie należy przyswajać dosłownie i pewnikowo jego sytuacji życiowych, ale z drugiej - wtedy jego emocje były oparte o czysty instynkt, po czym wzmocnione nienaturalnie. cdn.

niektóre szczególne sytuacje mogą być normalnością wyciągniętą z marginesu. a po jakimś czasie najmniejsze rzeczy przynoszą szczęście.

spongebob

szum wody w górach może być przerażający ze względu na świadomość innej zwierzyny.


gdy widzę tytuł artykułu typu "[bliskie imię] wyszła z domu i ślad po niej zaginął", to od razu puls mi skacze... a tutaj należy (pomóc) zaopiekować się najbliższym kumplem, który zrobił się jak kanciastoporty. taki stan występuje raz na ponad osiem lat przy mojej osobie, więc sympatyczny uśmiech pojawiał się próbując zrozumieć moment obezwładnienia. dziękuję za imprezę urodzinową! było świetnie!


to, że wiadomość nie zawiera pytania, nie znaczy, że nie wypada/należy odpowiedzieć.

czwartek, listopada 18, 2010

materia - go-getter

wreszcie udało mi się spotkać z kumplami. integracja wydziału wyjątkowo okazała się imprezą nieparówkową.


wkurza mnie u kobiet ich "domyśl się!" skierowane nie tylko w moją, ale również we własną stronę i przekonanie "na pewno myślę, że to miał na myśli". do wuja chafla! przecież wystarczy zapytać, niż żyć domysłami i przekonaniem, że "tak będzie lepiej dla jej/jego dobra" nie mając pojęcia, o czym sobie w ogóle myśli.. logika biorąca pod uwagę domysły troszkę mija się z własnymi założeniami. już lepiej rzucać monetą.


I still got it. tylko mam opory przed wykorzystaniem właśnie tego. haven't had an old-fashioned for a long time, ale jakoś nie byłem uzależniony.

poniedziałek, listopada 15, 2010

ciążenie

zdawać sobie sprawę z zachodzących zmian to błogosławieństwo. nie zdawać - w pewien sposób też. tylko które bardziej święte?


tydzień temu o wschodzie słońca jechałem sto pięćdziesiąt kilometrów bezpośrednio na nie, a wracałem goniąc je zachodzące. kocham słońce. ale nie w pełni.. kocham je z cieniami. tak, by było widoczne. przyglądając się jemu, pędząc blisko sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, można dostrzec to wszystko, co jest obok lecz dalej od siebie. bliżej słońca. widać, jak wolno się porusza. niby wcale, ale jednak wystarczy zamknąć oczy na kilka minut, by po tym czasie ujrzeć zupełnie nowy świat. bliskość zmienia się niesamowicie szybko, a reszta... reszta jest piękna i to właśnie te nieważne rzeczy są bardzo ważne. rozmowa o tym, że świeci słońce. o tym, że tak leżąc na łące chmury fajnie zapylają po oświetlonym księżycem sklepieniu. i o tym, że wcale nieważny jest ten śnieg, który ochładza nasze kręgosłupy. zaraz wstaniemy i sobie wymyślimy, żeby pogonić się wzdłuż wisły. spróbujemy znaleźć drogę krótszą, trudniejszą, nie do przejścia, by zrobić z niej kolejną zabawę. chwilowe zauroczenie jest takie czyste bez błota ważności powagi każdej sytuacji. nie dotyka się ziemi i leci.. a niektórzy kończą w sposób identyczny, jak ikar. nauka jest zgubna, gdy nie zdaje się sprawy z przyswajanych wartości. nieważnych rzeczy jest nieskończenie wiele i jakiej wagi każdej z nich by nie przyporządkować, łącznie staną się o niebo ważniejsze od tych ważnych, o których raz na jakiś czas porozmawiać należy.


nie potrafię usunąć z moich czterech metrów kwadratowych czegoś, co nie tak dawno sprawiało mi ból. zapomniałem o tym, że tam jest. wśród tego całego biurkowego niepoukładania. jakoś tak pasuje i współgra. ale to nieważne...

poniedziałek, listopada 08, 2010

będę się podobał

portfel z dokumentami wypadł mi na parkingu centrum handlowego 24 godziny temu. teraz jest już w moich rękach.. nie tak szczęśliwy, bo go kołem przejechałem:( karty do wymiany.


nie mogę uzyskać dostępu do normalnie nieskrytych terenów, które w sytuacjach zimnej wojny stały się placebo(-em?) na niezrozumienie oparte o brak kontaktu. ściśle chronionym placebo(-em?) i jednocześnie jedynym lekiem, który teraz da się zaaplikować. głupota moja nie zna końca, choć go posiada. jedna się skończy, a zacznie druga i nie wątpię, że ich zaplatanie w czasie jest równoznaczne z przeżywaniem życia. najgorsze, że na tym jednym jedynym typie już po raz enty nie jestem w stanie nauczyć się momentu złego skrętu w drogę wyboistą zakończoną przepaścią. odpycham od siebie każde wyobrażenie mówiące, wyjące rozpaczliwie, że to jest ten moment, popadając w szczerość, która ma przynieść radość wieczną. a później to już nawet wygodnie tak spadać. można ułożyć się w powietrzu jakkolwiek i zupełnie rozluźnić. a ja i tak nie doceniam wolności, która swym pędem zrywa mi ubrania sprawiając, że czuję się nagi. próbuję latać i macham tymi kończynami czekając na cud, który nastąpi.. nastąpi, prawda? no powiedz... nastąpi...


w obecności chorego używaj tylko łaciny

sobota, listopada 06, 2010

dos, por favor

pora dziwna na pisanie przesunięta o pi w fazie.


lubię wracać do miejsc sprzed lat, do których nie było mi po drodze przez ten czas. i na pewno nieprzewidywalnie nie wyjdzie parę rzeczy. nazwij to brakiem organizacyjnym, ale delektuj się tym powtarzalnym smaczkiem. nie dla Ciebie powtarzalnym, chyba że nazwiesz to czymś z pogranicza urokliwej improwizacji. będzie, co będzie, choć nic nie będzie i wszystko jednocześnie.


ale opalenizna już z miami?

czwartek, listopada 04, 2010

wouldie, couldie, shouldie

wiedza zdobyta doświadczeniem jest ratująca w taki sam sposób, jak Jack Brolin.


mam problem. lubię najbliższej osobie sprawiać przyjemność drobnymi podarkami. lubię, gdy na jej twarzy pojawia się uśmiech zadowolenia. bardzo egoistycznie lubię, bo inaczej się nie da. to nie jest kupowanie drugiej osoby, a jedynie sprawianie radości, które źli ludzie mogą perfidnie nazwać na opak. co w tym złego? zależy, kto na to patrzy i w której osobie. najbliższej? nie mam. o! nie mam problemu! na razie...


a cthulhu i tak wyśle tę wiedzę do krainy zwanej oblivionem.

wtorek, listopada 02, 2010

boo freakin' hoo!

mono i mono to nie stereo, gdy czas jest inny.


subiektywizm dobija mądre, aczkolwiek choć trochę zamknięte umysły, bo kto potrafi obiektywnie spojrzeć na sytuację własnymi oczami? z kolei prawdą jest nawet kłamstwo, co oddaje ludzkości kolejny wymiar sprawiedliwości i pewnego rodzaju alibi, które zbyt świadomie wykorzystane otwiera możliwości zamknięte dla moralności aspektu wszechstronnej władzy. nad dualnością argumentu wspomnianej sprawiedliwości wewnętrznej i jej przyporządkowaniem do spokoju duszy nie rozważa się zbytnio w grupach mało wykształconych, gdyż tam wszystko jest bardziej czarne, bądź bardziej białe. w środowisku pozornie mądrzejszym jest to kwestia uważana za "bardzo" drugorzędną, w wyniku czego pomijana. jednostki samomyślące są w stanie zgłębić temat lecz i tu rodzi się problem. one nie wydadzą wyroku pojedynczo.


chciałbym po raz ostatni powiedzieć "kocham"
i ostatni raz pomyśleć "kocham"
a pamiętać o tym już nie.

ćwicz cierpliwość

czuję się podle, ale nie tak podle, jak czuje się osoba, która dokonała podłości, tylko podłość ją upodliła. jak te wszystkie uczucia są podobne...


znowu mnie rzuciłaś. mimo tego, że nie byliśmy razem - udało Ci się. sztuka dla sztuki cierpliwości się zepsuła, a sens zmarniał do pobladłych wartości ecru i rozmył się w niezliczonych definicjach kolorów w tak perfidny sposób, że tylko pamięć jednej osoby jest w stanie przywołać najprostsze rozwiązanie logiki poprzednich stanów. tylko ta osoba już nie chce pamiętać dlaczego chciała. przećwiczyła, co miała przećwiczyć, a że nie wygrała olimpiady w swojej dyscyplinie, to ją zdyskwalifikowało w oczach złotego medalu. medal czeka sobie sam lub wśród innych medali na półeczce notorycznego zwycięzcy. tak się kończy ta historia.


gdy umiera ktoś bliski - uczucie zostaje
gdy umiera uczucie - człowiek również nie jest wartością
co teraz ćwiczymy?
umieranie.

poniedziałek, listopada 01, 2010

festiwal florystyczny

z dodatkiem rakotwórczych oparów.


znowu koniec z filozofią. tym razem w innym znaczeniu. nie rozumiem, ale już nie zamierzam rozumieć. nie rozumiem sensu tego święta w takim wydaniu, jak teraz w całej Polsce. ale koniec. nie będę nalegał, by mój mózg proponował jakiekolwiek rozwiązania. nie to nie. a jak jakieś się samo zaproponuje, to może akurat będę miał czas, ażeby je przetestować. a może jakiś inny temat, bardziej zajmujący moje życie się przyjemnie napatoczy. i to taki, który będzie miał czas pomyśleć o mnie więcej, niż ja o nim. choć tego akurat chyba nie chcę, bo to byłby zgryz, który rozumiem.


koniec.

czwartek, października 28, 2010

wolfram alfa - nie wprost

moment, w którym bohater dnia zamienia się w niemniej ładny taniec diabła, by potem przejść przez wykrwawianie i po przerwie dojść do wniosku, że nic innego się nie liczy.


czasami bierzemy do ręki kalkulator, gdy jedynymi danymi, jakie posiadamy, są te, których nie da się przyporządkować do układu si. wtedy należy bezwiednie oceniać ilość pieprzu i proszku do pieczenia metodą "na oko". a sama chęć wzięcia czysto addytywnego narzędzia do niepoliczalnych rzeczy świadczy o tym, że wydaje się, że własny organ zawodzi. ale jeśli rzeczywiście poddajemy w wątpliwość sygnały z własnego ciała i duszy, to czemu mamy ufać? narzędziom trzecim, którymi sterujemy tak, by otrzymać konkretny wynik? przecież... gdy gotujesz zupę - w fazie doprawiania próbujesz, czy aby nie jest za słona. i czy zdarzyło się, byś wsypał wymierzoną - tak, jak zawsze - ilość przypraw, a po drobnej degustacji czując tony soli w trzewiach, praktycznie nią rzygając doszedł do wniosku, że prawdopodobnie kubki smakowe się rozregulowały, bo wsypałeś tyle, co zawsze? czy zdarzyło się tak, że potem ją podałeś do stołu najbliższym?


teraz w uszach solówka - chwila na pomyślunek. jeśli nawet nie jesteś pewny, to pytasz o zdanie osobę, której ufasz. rozmowa... i nic więcej się nie liczy.

koniczynka - vol. x

have a little kiss, have a little talk with miss


chciałbym się z Tobą położyć... tu i teraz... i popatrzeć w gwiazdy... albo zamknąć oczy i je sobie wyobrazić... nic nie słyszeć i nic nie mówić... leżeć z uśmiechem na ustach... i patrzyć się, jak masz zamknięte oczy... i dostrzegać myśli przekazywane mimicznie. w zamian położę się z moją koniczynką o najlepszej możliwej liczbie listków, których nie ma czterech i posłucham jej wnikliwie, bo bardzo dawno tego nie robiłem. a przecież za każdym razem przyprawia mnie ona o dreszcze bardziej i mocniej niż każda inna. po niespełna sześciu minutach.. i kolejnych sześciu... i dalej się nią napawam tym razem głównie zwracając uwagę na partie najbardziej bębnami po bębnach bijące. to one ukrywały się przede mną przez jedenaście ostatnich lat, a teraz otwierają przede mną swą harmonię kolorów. kiedyś sam je namaluję.


bo marzenia idą... i dojdą "kiedyś", by następne mogły zaistnieć.

wtorek, października 26, 2010

obserwatorzy

high fever rushed herself to the emergency room?


przed chwilą odkryłem, że mam obserwatorów tego potoku, który ujawnia się niecnymi chwilami w tej śródmiejskiej dżungli tych latarni i krzewów tych zielonych i tych szarych. w sumie to mi się miło zrobiło, że ktoś chce stale dumać nie tyle, co autor miał na myśli, a raczej jaki sens w pozornej mieszaninie niepozornych kabelków zdarzeń posiada w swym braku istoty mój mózg. może Wam przykro, że taki freeq się zrodził, a może właśnie uważacie mnie za normalnego, który potrafi przekazać swoje zwoje wyobrażeń.. ale na swój, sobie znany sposób. jak wspomniałem - miło mi tak, czy owak i wolę myśleć, że Wam się podobają nieprzemyślane. a o tym, co miało być dzisiaj zanim się o Waszym istnieniu dowiedziałem, nie wiem, czy napiszę. nie wiem, bo nie pamiętam, co to miało być. tylko temat główny, który minuta po minucie się powtarza w różnych wariacjach. wielokropek. :)


spider's gotta die.. so trees can grow!

niedziela, października 24, 2010

i'm not a fighter, i'm a fightee

...dziesięć kroków długa, z piasku była cała.


trochę pusto mi w środku... a na zewnątrz też. teoretycznie ciągły brak czasu hardo powinien stać w opozycji do tego typu anihilitycznie opanowujących odczuć, a jakby głębiej sięgnąć w te ciemniejsze zakątki pokrętnej logiki, to sprzecznie można dojść do sycących konkluzji, jakoby właśnie on nienaturalnie sprawiał, że serce mocniej czuje brak tego, czego pragnie choć odrobinę. i nie mówię bynajmnniej o czekoladzie, a bardziej o przyprawach: pieprzu, soli... nie marząc o wymyślnych dalekich bliskowschodnich, których nazwy ledwo przemknęły poprzez jamę bębenkową. czyli w spadku jest wyspa, drzewo zdechło, a zamek i tak się rozpadnie. posadzę kolejne, gdy będę gotów, a zamek jest tam, gdzie ja. i nie jest to forteca.


cause i chose the waters that i'm in.

poniedziałek, października 18, 2010

potrzeba prędkości: świat

nie okłamuj kogoś, komu ufasz... i nie ufaj komuś, kto Cię okłamuje...


bo jak to jest? jak się klaruje, to euforia zasłania zdolność percepcji niektórych bodźców i wtedy wydaje się, że wszystko będzie w porządku... tak? a po cooldown'ie okazuje się, że opony były przebite i biało-czarni i tak dogonią. a wtedy trzeba pracować na xp od nowa. to się nazywa w pewnym języku pana. pana życia i śmierci - można by rzec nawiązując do pewnego obrazu. i jak to jest... że jednym obrazem obecnie niewspółmiernie częściej nazywa się zestawienie ich w ilości graniczącej nawet z jedną piątą miliona... jak to jest, że jeden wspaniały może opowiedzieć całą historię patrząc się na Ciebie w bezruchu i bezszelestnie sprawić, że zachcesz wiedzieć więcej, a Twój umysł zapragnie pochłonąć każdy cal - a nawet centymetr - dzieła, po czym odtworzyć go w trójwymiarze i równie bezszelestnie wypluć na zewnątrz, urzeczywistniając w ten sposób złożoność filmu, jaki powstał względem wariacji na temat choćby marnego ułamka metra kwadratowego wspomnianego starocia.


jak to jest... "??"

piątek, października 15, 2010

10 feet off the ground

and 6 feet under.


robić coś i nic nie robić jednocześnie. jedyna słuszna opcja wykluczająca się w swej istocie. a jeszcze pozostaje kwestia innej... której nie znam... a chcę znać. a jak poznam, to co?


finlandia? australia?

poker

jedna, druga, trzecia, czwarta
każda karta już podarta
po rozdaniu, nie sprawdzone
wszystko w ciemno postawione
i nie sprawdzisz w dniu jutrzejszym
algorytmem najsprytniejszym
co się działo w grze przypadku
uświadczając niedostatku
wiedzy, chwały i miłości
będąc w stanie nieważkości.

accidentally in love

zegar tyka, czas się kończy
brak reakcji nas rozłączy

kiedy umrę - będziesz smutny
człeku dla mnie tak okrutny
bliskość moja Ciebie boli
a w mych oczach wiele soli
już myślałem, że nie czuję
lecz jak zawsze wszystko psuję

czas się kończy, zegar tyka
co sekundę bardziej znikam

eyes wide open

bo love is a symphony. pokroju o fortuny.


no i tak. nie może, czy nie chce. gdyby chciała, to by coś zaproponowała. chociaż, jak ją znam, to właśnie nie. ale ja już skończyłem. teraz jestem smutny.


ktoś idzie na piwo? potrzebuję tego.

środa, września 08, 2010

the thing about love - not first ever

have you tried to write in language
when your parents ain't from cambridge
when you know that every letter
should but cannot just be better?
have you got the poem written
or the proof that you've been beaten
by your mind and your own hands
cause not every rule just bends?
have your heart said that 'you can'
and then came up with a plan
not to worry 'bout mistakes
and imagine thousands lakes
making mind feel comfortable
everything is possible

wtorek, sierpnia 17, 2010

magiczne słowa

ziyo.


w pamiętny czwartek widziałem nowego pomarańczowiutkiego challengera z czarno-carbonowymi pasami i się ucieszyłem, że cieszą mnie małe wielkie rzeczy. czasami nie wiem co napisać. bo wydaje mi się, że jest inaczej i że chciałabyś, żeby było inaczej. pewno byś chciała, ale inaczej niż moje inaczej. będzie inaczej. i w tym oto momencie "inaczej" brzmi głupio, czyli nie inaczej niż inny, ale konkretny w myśli, wyraz tyle razy powtórzony.


białą różę... wszystko to, co mam.

all but warm

kilka nocy temu nie mogłem zasnąć. powód znam, ale wolę myśleć, że to dlatego, że byłaś blisko tej nocy, kiedy warkocze przesuwały się po niebie. byłaś blisko, choć o tym nie wiedziałaś.


kazanie, to wyraz, który sam w sobie źle nastawia. ktoś komuś coś wpaja do znudzonego zmuszenia.. tak to nie ma prawa zaskoczyć, a i tak jest błędnie wyświechtanym pojęciem, które nosi w sobie tylko znamiona odpowiedniego wyrazu. no bo komu ten wyraz się kojarzy pozytywnie z dzieciństwa? za to homilia jest łagodna i taka.. ludzka. a mimo tego ludzie widzą ją jako kazanie. ludzie chodzą do kościoła, a tylko niewielka cząstka tej całej mazi organicznej siedzi, stoi i klęczy z braku niesłusznych powodów. a jeśli ktoś wierzy w życie wieczne, to czy jego uczynki będą bezinteresowne? otóż odpowiedź jest inna niż proste "ty.. rzeczywiście to poplątane". te wszystkie (nie wiedzieć czemu, ale - głównie) babcie w pewnych momentach, jak dzieje się coś niestandardowego, zachowują się jak takie papużki w klatkach. a to słupek przeszkadza, a to kratka, a to inna papuga, więc trzeba szybko przemieszczać głowę i - w razie możliwości - całe ciało, by ujrzeć kto co wykombinował. ostatnio pewna para przeżywała, jak to ksiądz określił, 50-lecie współżycia, więc odnawiali przysięgi... hmm.. po co? ok.. rozumiem - fajna sprawa i zazdroszczę, bo sam czegoś takiego nie dożyję (kiedyś nie dożyję?), ale przecież przysięga małżeńska nie przestaje nagle obowiązywać po pięćdziesięciu wiosnach. przecież ona nie rdzewieje, a patrząc pod innym kątem, to jeśli się czuje... jeśli się po prostu chce powiedzieć ją po raz wtóry, to przecież już samo to w swojej istocie jest świadectwem braku potrzeby takiego ruchu. a jak ksiądz pyta "czy chcecie?", to niesamowicie rażące jest niestylowe odpowiadanie "chcemy" najpierw przez nią, a potem przez niego. albo chcesz albo razem chcecie.


owady rzucają bomby na kwiaty

czwartek, sierpnia 12, 2010

torque steer

bo on ją, a ona jego - trzy osoby z kiepskim ego.


już tłumaczę nie zagłębiając się zbytnio... w teorii odnosi się do wszystkich przednionapędowców, a w praktyce mianem tym określa się zjawisko (często kończone -ing'iem) przesadzenia z momentem, bądź laicką "mocą" na przedniej parze kapci i niejednoznacznego przydziału procentowego odpowiednich parametrów, co prowadzi do walania się po rowach, krawężnikach i latarniach, nie wspominając o drzewach z krzakami włącznie. swoją drogą jak można mówić "nie wspominając o xxx", jednocześnie podkreślając xxx w swoich słowach?? wracając: to jakby wspomaganie zaczęło bawić się kalibracją "gdzie jest na wprost?". dokładnie, jak w związkach. i nie chodzi mi o chemiczne, kynologiczne, a tym bardziej zawodowe. frazeologiczne już mogłyby pasować ze względu na zabawę znaczenia symbolicznego.


i niech mi ktoś powie, że revoknuckle podoła wszystkiemu, a technicznych spraw nie da się porównać do życia.

fizjofit

narty przy drabinkach, a tam snowboard.


jestem zły i nic na to nie poradzę, bo są rzeczy, które trzeba gdzieś streamować. trzeba znaleźć koryta dla małych strumieni, by nie doprowadzić do ostatnimi czasy dosyć popularnych powodzi, a jak taki kataklizm już nadejdzie, to należy siłowo wykopać tony gruntu i skierować tą całą mokroć tam, gdzie nie jej miejsce.


odpłynie. dzisiaj bolało niemiłosiernie.

środa, sierpnia 11, 2010

poezja prywatna

just gonna stand there and watch me cry
that's all right because you love the way i die


to taka, której nie ma dla świata. do czasu.


0 new messages.

wtorek, sierpnia 10, 2010

come home

nie wiesz, póki nie doświadczysz. zadziwiające, jak płacz innej osoby może przynieść ulgę, nie?


jestem egoistą. i to tym najgorszym typem. nie byłem świadomy jej radości. dawałem z siebie wszystko, a nie wiedziałem, że ona była zadowolona i również się starała, jak mogła. starałem się być tak dobry, jak to tylko możliwe, a zapomniałem o podstawowej sprawie... jestem nikim. po prostu zwykły facet, który nie wie ile ma lat. poniżej przeciętnej, czyli statystycznie jak kogoś na ulicy spotkasz, to będzie fajniejszy.


teraz wspomnienia wyglądają jeszcze szczęśliwiej, co sprawia większy trud uśmiechowi...

niedziela, sierpnia 08, 2010

oksymoron

nogi moje są jak z waty
dłonie obie dzierżą kraty
plecy całe znoszą baty
krew strumieniem płynie z klaty
potargane są me szaty
wszyscy każą liczyć straty
głupi mózg mój żąda wpłaty
a ja chciałbym dać Ci kwiaty

miłość bez alibi

eksperyment bezpieczeństwa - weekend bez ofiar. tylko w zamierzeniu - a nawet nie.


jeśli chciałbym, by ktoś mi coś wybaczył, to znaczyłoby, że żałuję pewnych ruchów. i tego nie rozumiem. impreza była super, a dzisiaj mi smutno. w głowie mam wszystko i nic. i w tej chwili już są pytania, na które nie znam odpowiedzi. nowe okoliczności pojawiły się na sali sądowej, z której wyszedłem rzucony piraniom na pożarcie jakiś czas temu. tylko pamiętać należy, że plotki i prawdę dzieli cienka linia zwana w przybliżeniu powiązaniem źródła z intencjami. a jak nie znam źródła i intencji? ...gówno. wszystko gówno. nie mogę. muszę przerwać... dobranoc.


"jeżeli sól straci smak - czymże ją posolić?"

sobota, sierpnia 07, 2010

rusted from the rain

billy to ma talent.


napisz do mnie, proszę, jeszcze
żeby przeszły mnie te dreszcze
które wcześniej często miałem
i co chwilę uwielbiałem
teraz w skrzynce same deszcze
których więcej nie pomieszczę


jest temat - jest impreza. tak się pisze :) wiecie.. to jest tak dziecinne, że aż śmieszne:)

filet mądrości

w miarę nowa funkcja naszego wspólnego wujka jest zabawna, a i tak nie wiem, czy czasami na swój sposób nie mówi prawdy.


czy w filozofii jest miejsce na ujęcie ujmującego nurtu serca i brak racjonalizacji uczuć? a może uczucia to taka dodatkowa furtka, trzecie drzwi, które widzimy wtedy, gdy nie podoba nam się logiczna wizja roztaczana przez umysł? przecież by zastanawiać się nad uczuciami, trzeba je całkowicie wyłączyć. a jak rozważać coś czego nie jest się w stanie w sobie dostrzec w danym momencie? czy uczucia można poczuć? czy można je zauważyć w momencie, w którym już ich nie ma? dlaczego "czuję, że..." jest słabsze w dzisiejszym świecie, niż "wiem, że..."? wiesz, że czujesz, bo czucie czucia jest masłem maślanym, czy jest inny powód?


małe dzieci nie wiedzą, że mają serce, dopóki nie zapytają, co je tam w środku boli. małe dzieci nie myślą o tym, że mają mózg.

cardiac arrest

aresztowanie sercowe. coś miałem napisać, zapomniałem co i jakoś samo wyszło to.


zamknij serce, zamknij oczy
każdy człowiek z drogi zboczy
wróć bezproblemowo
zamknij drzwi swe, zamknij okno
bo gdy pada wszyscy mokną
lecz niejednakowo


nie zniknę gdzieś w stratosferze tylko dlatego, że masz zamknięte oczy.

czwartek, sierpnia 05, 2010

zero filozofii

217 dni, czyli jakieś 5200 godzin.


rozumiem. nie mam więcej pytań pośrednich albo bezpośrednich, więc to mnie różni z tym chłopcem sprzed lat, jak również z tym sprzed tygodnia. rozumiem i to zamyka przede mną drzwi. a może za mną?? wiem, co czuje i jak się czuje. dzięki temu rozumiem, znam jej powody i - co najgorsze dla mnie - zgadzam się z nią. dopuszczając logikę do uczuć, wypaczam pojęcie bólu, przeistaczając go w coś, czego jeszcze nie zaznałem w swym może krótkim, ale zbyt uczuciowym życiu. nie jestem w stanie zadać pytania, na które nie umiem odpowiedzieć. uczucie szukania pytania, a nie odpowiedzi, jest szalenie dziwne. co więcej, prowadzi do uzmysłowienia, że takie samopoczucie jest kwintesencją bólu i nie jestem w stanie określić, czy jego komórką macierzystą, czy środkiem. w każdym razie jest w nim spokój tak przeze mnie pożądany, a cokolwiek jest w stanie mnie z tego punktu równowagi wybić. czy to pytanie taty "jak to?", czy słowa mamy "ktoś tam jest dla ciebie", czy sms pełny szczerości od... to wszystko sprawia, że się odwadniam. także proszę Was wszystkich... nie pytajcie mnie jak się czuję - to widać. wiem, że się przejmujecie mniej lub bardziej i chcę, byście wiedzieli, że to niesamowicie doceniam. jesteście wspaniali. nie mówcie też, że to była zła dziewczyna. była i jest wspaniała, to nie ulega wątpliwości. wiem, że zdania typu "i tak była głupia/brzydka/niestabilna" pocieszająco same potrafią się cisnąć na język. otóż w jakim świetle to mnie stawia? byłem z nią siedem miesięcy, a dodatkowe pięć ją poznawałem. przecież nie zgłupła z dnia na dzień! (zajęło jej to dwa miesiące:P żart!) jest bardzo mądrą osobą, w której znalazłem wszystkie cechy, które są dla mnie ważne w dziewczynie, a nie musiałem przykładać się do tych poszukiwań. mimo bólu, jakiego doznałem z jej strony, nie pozwolę, by ktoś o niej źle mówił, bo kłamstwo to zło, a dodatkowo bodzie centralnie we mnie. pokazała mi, jak szczęśliwy mogę być i przekonała do tego, że priorytety mogą się zmienić nawet, jeśli zarzekam się, że nie ma na to szans. a to jest bardzo ważna lekcja.


wynik to wynik, ale gdy nie ma go oficjalnie, to się nie liczy. to, co powiedziała, zostanie między nami, bo przecież... oficjalnie.

środa, sierpnia 04, 2010

słowotwórstwo, czyli nadzieja umiera ostatnia

szukam słowa, którym nie jest pleonazm i tautologia językowa.


przyjaciele to bardzo restrykcyjna dla mnie nazwa i mam ich w liczbie 2. mam również garstkę naprawdę dobrych koleżanek i kolegów, którym niniejszym dziękuję za to, że czynią swoimi palcami uśmiech na moich ustach, że cieplej mi na sercu nawet, gdy jestem 100km od nich, że wiem, iż sprawią mi niewymuszoną radość już za kilka dni, a potem za jeszcze kilka...


za to, że mają otwarty nastrój.

wtorek, sierpnia 03, 2010

zawieszenie

half-official half-time


nie wiem dlaczego tak jednoznaczne skojarzenia z końcówką ręki (a raczej jej braku) pewnego kapitana przynosi mi ten wyraz. przecież równie dobrze mogłoby to być wiotkie cięgno mogące przenosić głównie siły rozciągające w wersji współ- lub przeciwzwitej. pisząc i przepisując tych kilka wyrazów zdążyłem już odkryć powód, a mianowicie jest nim mianownika wspólnego pozbawienie. bo przecież można się też choćby przez barierkę, łańcuchami lub na szyi... tylko wtedy już bardziej na czyjejś i u-wiesić. wspomniane za-, po-, prze-, ob-, u-, jak również ta cała masa pominiętych świadczą o tym, jak łatwo niewielkim procentem zmienić skojarzenie zawartości. zawartości, która ma swój żywot zwany strukturą molekularną, a ogólnie pojętą prawdą jest, iż bez cudu nie da się zamienić wody w wino. powinienem był skończyć na zdaniu "...jak łatwo jest zmienić skojarzenie zawartości" ...i dodać "tylko skojarzenie".


komary i muchy tulą się do światła tym nocnym porem, więc je postanowiłem pozabijać. podobnie jak ktoś inny ostatnio jednego takiego f...

niedziela, sierpnia 01, 2010

vanitas

zawsze myślałem, że kohelet to imię.


tego typu sformułowania są bardzo częstym zjawiskiem, więc niesłusznie założę jego poprawność, z której wynikają takie ciekawostki, jak to, iż "zawsze" ma swój koniec. kiedyś zawsze. do tej pory zawsze. zawsze jest zawsze dopóki się nie skończy. a skończy się zawsze. czy kawałek po kawałku serce będą Ci wyrywać, czy może raz, a porządnie... zawsze do końca.


marność nad marnościami, a wszystko marność.

incepcja

to byłby cud.


chcę powiedzieć tak dużo, że nie jestem w stanie złapać pojedynczego tematu, by nad nim sobie pokontemplować. z resztą i tak byłoby to bezcelowe. jak wszystko w tym momencie. każdy dzień sprawia ból, którego nie życzę nikomu i o którym myślałem idiotycznie, że nie wystąpi w moim wnętrzu. gdyby można było kontrolować sny, to bym się nigdy nie budził. ale wtedy co by było rzeczywistością? a czy to ważne?


jest cienka granica pomiędzy miłością, a bólem i nienawiścią.

sobota, lipca 31, 2010

sado maso

bo przecież włączyć komórkę tylko po to, by czekać na coś, co nie przyjdzie...


a tu niespodzianka. są ludzie, którzy się martwią. tylko są daleko. a ja poświęcając się jednej sprawie - już nie mam z kim rozmawiać personalnie. dzisiaj będzie wyjątek, a ja nie będę w stanie.


a włączyłem czekając na coś innego. mimo wszystko.

piątek, lipca 30, 2010

korona

bo koronka to mało powiedziane. kserofitowa.


a odnośnie tego ostatniego wierszyka -> nie pamiętam, kiedy pisanie było tak łatwe, że każde słowo pasuje.


dla Jego bolesnej męki...

round round

tym razem totalnie p(!) formatowanie.


historia powtarza się zataczając inne koło. mniejsze, ale ciaśniejsze. nie umiem oddychać. ktoś mi przestrzelił płuco po prostu. nie, żebym się nie spodziewał, bo jak ktoś trzyma w dłoni broń, a palec na spuście, to może znaczyć, że jest w stanie wykonać kilka ruchów więcej i w zależności od umiejętności walnąć bardzo pożądanego headshota, bądź unieszkodliwić jedynie kolano. ja dostałem najgorzej, bo w lewe płuco, a kula ugrzęzła w półkilogramowym czerwonym worku - niestety - nie świętego mikołaja. teraz boli. wyciągnąć ją może jedynie niesamowicie wykwalifikowany personel na dwa sposoby: delikatnie przez otwór, którym wpadła lub popchnąć wyrywając znaczną ilość tkanki z drugiej strony. a to wszystko, bo wystarczy zaufać i się odwrócić na moment. w tym przypadku dobrze, że kręgosłup cały.


tym razem i na stałe. a ten uśmiech po prawej jest totalnie nie na miejscu.

Plan B - Prayin'

odbierz mi życie - bo wiem, że możesz
nie chcę już dłużej być tym, co orze
i rok w rok, dzień w dzień nic z tego nie ma
co chwilę myśli, że to jest ściema
święcąc czas i życie swoje
musi znosić skutków znoje
brak efektów, brak przyszłości
nikt w tym sercu nie chce gościć
odbierz mi życie - ja wiem, że możesz
zmiłuj się nade mną ...Boże

wtorek, czerwca 08, 2010

odpowiedź byłaby za prosta

jestem, bo się pojawiła.


miejsce me, przez Twoje nauki pojęte,
w systemie wartości szybko jest przeklęte
nie ma jednak Ciebie, więc Ci wszystko jedno,
gdy tylko istniejesz - trafiasz w samo sedno.
kiedy świat się wali - wiecie, gdzie mnie znaleźć,
a gdy świata nie ma - nie szukaj mnie dalej.


pojawiła się, bo...

niedziela, stycznia 17, 2010

Booya! films

presents....