czwartek, października 28, 2010

wolfram alfa - nie wprost

moment, w którym bohater dnia zamienia się w niemniej ładny taniec diabła, by potem przejść przez wykrwawianie i po przerwie dojść do wniosku, że nic innego się nie liczy.


czasami bierzemy do ręki kalkulator, gdy jedynymi danymi, jakie posiadamy, są te, których nie da się przyporządkować do układu si. wtedy należy bezwiednie oceniać ilość pieprzu i proszku do pieczenia metodą "na oko". a sama chęć wzięcia czysto addytywnego narzędzia do niepoliczalnych rzeczy świadczy o tym, że wydaje się, że własny organ zawodzi. ale jeśli rzeczywiście poddajemy w wątpliwość sygnały z własnego ciała i duszy, to czemu mamy ufać? narzędziom trzecim, którymi sterujemy tak, by otrzymać konkretny wynik? przecież... gdy gotujesz zupę - w fazie doprawiania próbujesz, czy aby nie jest za słona. i czy zdarzyło się, byś wsypał wymierzoną - tak, jak zawsze - ilość przypraw, a po drobnej degustacji czując tony soli w trzewiach, praktycznie nią rzygając doszedł do wniosku, że prawdopodobnie kubki smakowe się rozregulowały, bo wsypałeś tyle, co zawsze? czy zdarzyło się tak, że potem ją podałeś do stołu najbliższym?


teraz w uszach solówka - chwila na pomyślunek. jeśli nawet nie jesteś pewny, to pytasz o zdanie osobę, której ufasz. rozmowa... i nic więcej się nie liczy.