niedziela, stycznia 16, 2011

Aotearoa

tocząc się na głębię


jestem daleko. z nikim się nie pożegnałem. niby specjalnie, ale teraz żałuję w sposób wyśmiewczo-paradoksalny. nikt mi nie powiedział, że będąc tak daleko i nie znając jednocześnie choćby przybliżonej daty powrotu, tak szybko zacznę słuchać paru wolnorytmowych utworów żyjącego Morrisona, które sprawiają, że muszę co chwilę klikać pauzę, by smutek na kilka sekund oddalił się od mojej krtani i oczu jednocześnie pobudzając monotonnie powtarzające się pragnienie kolejnej porcji doznań masochistycznych. i wiem, a nawet jestem świadomy, że kilka nut później cykl znów się zacznie powtarzać.. a mimo tej mądrości zachowuję się na opak. z resztą teraz już sama myśl o tych dźwiękach sprawia, że moje płuca przyjmują z powietrza jakby większą ilość wodoru, a inercja sprawia, że cięższe pierwiastki zaczynają zalegać w lewym płucu, po czym ekstrahują swe moce tak, by najszybciej trafić tam, gdzie w ciele romantyka znajdują się najczęściej. prawa natury. a dlaczego zaczęły działać właśnie teraz? na przestrzeni ponad pięciu lat dziejów można dostrzec pewną regularność. na początku logicznie odrzucam ten motyw, a następnie - coraz bardziej zagłębiając się w prawdy psychologiczne - dochodzę do wniosku, że ta wredna logika jednak podpowiada ścieżkę o dobrym kierunku. a ja ten wektor odrzucam przedstawiony w tak czystej postaci i jednocześnie nie mogę się skupić, by podejść bliżej rozwiązania, bo myśli uciekają do źródła tylko jednego z powodów. i to akurat tego, który jest moim domniemanym punktem startowym i od którego rozmyślania się zaczynają, a który logika próbuje wtrącić do szuflady bliskiej wymówce. próba wyskoczenia z zapętlenia kończy się... a właściwie nie. bo prowadzi do kolejnych zdań, które mają coraz mniejszy sens, a przecież muszę skończyć bezsensownie klikać.


to the beat.