sobota, lutego 24, 2007

wspomnienie

nie miałem jeszcze czternastu lat. luty 2000.


ok. żałuję kilku czynów. żałuję, że nie przyznałem się od razu do zepsucia statywu. to było okrutne. nie byłem na tyle dobrym kłamcą, by rodzice nie domyślili się, że to ja. nie byłem na tyle dobrym magikiem, by odpowiednio ukryć zepsuty statyw. dobrze, że go nie wyrzuciłem do kosza, bo to by było bardzo niewłaściwe i rozpętałoby się piekło. ale byłem wystarczająco naiwnym chłopcem, by wierzyć, że rodzice się nie przebiją przez leżącą w czerwonym tornisrze, dziecięciocemtymetrową (!) warstwę zapleśniałych kanapek, którą to zbierałem od jakiegoś miesiąca. przysięgałem, że to nie ja. przysięgałem, że nie wiem gdzie jest ten pieprzony statyw. źle zrobiłem. pozbyłem się wtedy honoru. byłem naiwny we wszystkim co robiłem. czy można to nazwać optymizmem? kwestia sporna. chciałem wierzyć, iż uratuję swój się przed anihilacją. reakcja kochających rodziców była odpowiednia. zakończyli to bardzo cicho. zawiedli się na mnie, a ja to czułem. gniew nie był tak wielki, jak to uczucie niepewności. na pewno każde z nich powtarzało sobie "przecież nie tak go wychowywaliśmy, co poszło źle?". ja wam powiem co poszło źle. nic. wtedy nie rozumiałem dlaczego nie poniosłem takiej kary, jaką sobie rysowałem oczami wyobraźni w opcji "przyznaj się od razu". nie miałem na co przelać swoich emocji. nie miałem na kogo zrzucić winy. i dzięki temu pamiętam to uczucie doskonale. najlepsza nauczka, jaka mogła mi się przytrafić. z moralnego punktu widzenia. jeszcze jedna rzecz, która mnie zbiła z tropu w tamtych chwilach. to, że bawili się w "good cop, bad cop" (a raczej "very bad cop and the worst cop you can imagine"), to było zrozumiałe.. tylko w pewnym momencie się zamienili rolami. i tata się zrobił miły. ale mamy przy tym nie było. kiedyś się dowiem, czy to było zamierzone, czy nie. i czy mama o tym wiedziała.


takie wydarzenia kształtują człowieka. reakcja rodziców jest najważniejsza. moich była najbardziej odpowiednia. i to im dziękuję. rodzicom.